środa, 15 lipca 2015

DZIEŃ W DRODZE

 
 
 
Jeszcze nie jest łatwo z dziećmi wędrować przez kilka dni, ale już udało się pływać kajakiem. Specyficzny rytm takiego dnia w Karpatach wschodnich/południowych poniżej. Budowanie namiotu, zasypianie przy ognisku, odpoczynki, wędrowanie - wszystkie elementy znają i lubią, więc może w końcu się uda?
 
 

 
 
wstajemy
 
 
brudne naczynia
 
 
pakowanie
 
 
i jeszcze raz pakowanie
 
 
wreszcie jesteśmy spakowani
 
 
wreszcie idziemy. pod nami w dolinach - jeziora
 
 
o różnych kolorach
 
 
spojrzenie na dalszy ciąg pasma
 
zejście nad jezioro
 
 
odpoczynek
 
 
ognisko.


wtorek, 7 lipca 2015

KRAJOBRAZ

 


Krajobraz, który na obrazie jest obiektem, w rzeczywistości jest otoczeniem, środowiskiem. To są zupełnie inne sytuacje. Malowanie krajobrazu wprowadza zatem w kilka ciekawych problemów. Po pierwsze - skala: na kartce A4 czy w szkicowniku jaki trzyma się w ręku krajobraz jest przybliżony, malutki, oswojony. Malowanie w takiej skali ma coś z rytuału przybliżania, odsyła do osobistego spojrzenia, odnosi się do tego, kto go trzyma w ręku, a sam szkicownik sugeruje istnienie jakiejś przestrzeni, gdzieś gdzie były robione rysunki. Większy obraz, jaki można by powiesić na ścianie może robić wrażenie okna, zmieniać przestrzeń we wnętrzu dlatego najbardziej jest wrażliwy na problem przestrzenności. Łatwo może jednak stać się bibelotem, jego skala powoduje, że zaczyna odnosić się do sposobu urządzenia wnętrza, musi się najbardziej energicznie bronić przed rolą bibelotu, żeby tę przestrzenność uratować. Większy obraz na całą ścianę, jak tu na obrazku, nie jest już bibelotem, jest raczej dywanem czy kolorową ścianą, w jakiś sposób się dematerializuje, ogarnia patrzącego, wchłania. Problem skali jest więc związany z kwestią przestrzenności i materii, przedmiotu.

Obrazy nie są stworzone chyba by tylko jako przedmioty spokojnie tkwiły nad kanapami, ale by wciągały w jakąś dynamiczną relację, świadczyły o istnieniu tego, czego nie umeblowaliśmy na zewnątrz i wewnątrz, co może wydawać się nie należeć do naszego planu, a co dostarcza koniecznego oddechu, co pozwala żyć.

Jeśli krajobraz jest otoczeniem, ważny jest w nim ruch patrzącego, nieruchomy punkt widzenia może okazać się niezbyt wygodny. Forma dywanowa jest jednym z możliwych wyjść: oko przemieszcza się między elementami, można zagubić się patrząc na szczegóły, albo starać się odnaleźć szukając linii horyzontu, jakichś wyraźnych wyznaczników przestrzeni - nie tylko dosłownie, ale po prostu - ogólnych cech kompozycyjnych. Pogodzenie szczegółów i ogółów tworzy wrażenie obrazu rzeczywistości. Ważne by kompozycja tworzyła wrażenie całości - świata do którego można należeć, w którym można żyć, a to jest w krajobrazie może najistotniejsze.

Różne formy krajobrazu budują zupełnie różne wrażenie. Co innego gąszcz roślin, co innego otwarte płaszczyzny. Będąc w Karpatach wschodnich, miałem wielokrotnie wrażenie że ich żeńskie kształty są mi wyjątkowo bliskie. Są też bliskie zapisanemu w naszym instynkcie schematowi idealnego krajobrazu: pagórki, zieleń, odpowiedni udział drzew liściastych i łąk, woda i objawy jej obecności, zwierzęta przy wodopojach. Ten ewolucyjnie ukształtowany jeszcze w Afryce instynktowny obraz, pozwalający wybrać miejsca gdzie łatwiej przetrwać, widać w historii malowania pejzażu, przejawia się w tych formach, jakie uważano za sielankowe.

Historia nadała jednak sielance znaczenie bibelotu, pozbawiając ją przestrzeni, kojarząc bardziej z salonikiem niż instynktem. Pocztówkowate fotosy nie sugerują też wcale, by miały być środowiskiem - ich idealny blask nie sugeruje wcale żadnych trudności, czy niedogodności, żadnego wysiłku, wszystko pod kontrolą, wszystko w obrębie bezpiecznej prezentacji. W takiej prezentacji nie da się żyć, bo jest tylko na niby. Prawdziwe problemy życiowe leżą przecież gdzie indziej.

Nadzieja jaką wiążę z malarstwem inspirowanym sztuką ludową jest taka, że pozostając w oczywisty sposób instynktowna, wymaga jednak pewnego wysiłku  - przełamania salonowo komputerowych przyzwyczajeń w których środowisko jest tylko elementem, spreparowanym obiektem w obrębie cywilizowanego świata.

Problem natury jest problemem, z jakim absolutnie sobie nie radzimy. Tworząc wakacyjne wizje idealnych "nienaruszonych" krajobrazów ukrywamy, że sami im zagrażamy zwiększając ich konsumpcję. Wydaje się, że natura jest tylko jakimś elementem cywilizacji, istotna o tyle, o ile jest gdzie pojechać na narty. Wydaje się że nie zależymy od niej materialnie, ale i w nas jej obecność jest wielce wątpliwa. Tworząc wyidealizowane sielankowe obrazki udawaliśmy, że nie ma to nic wspólnego z naszą instynktowną naturą, a z "kulturą", która jak wiadomo wojuje z naturą. Mówiąc o sztuce ludowej używamy jakiegoś protekcjonalnego tonu, sugerującego, że nas to nie dotyczy. Mówiąc obecnie o ubóstwianej przecież naturze, po prostu sprzedajemy jakieś produkty czy też poddajemy się uzależnieniu od mechanizmów rynkowych działających w wielkiej skali, odsuwających nas coraz dalej od sytuacji odpowiadających naszemu instynktowi. Słowo "natura" nie znaczy wiele więcej poza tym, że prawdopodobnie mamy do czynienia z reklamą jakiegoś zbędnego towaru, którego potrzebę ktoś stara się mi wmówić, lub treningiem firmowym który ma spowodować, że będę skuteczniejszy w tym, co kazano mi robić.

To, co nazywamy prawdziwymi problemami życiowymi to jest przecież nie tylko wynik jakichś fizycznych konieczności, ale i jednocześnie wynik działania zbiorowej wizji tego, co w życiu potrzebne i konieczne. Wizję można próbować zmieniać, choćby na własny użytek. Mam wrażenie, że malowanie krajobrazu jest jednym z moich sposobów.



niedziela, 22 marca 2015

FRUSTRATION INTO INSPIRATION


Nie jest mi obce narzekanie. Nie jestem pewien, czy wszystko idzie w dobrą stronę, czy nie jest czasem tak, że ci, co mają tu władzę, używają jej po pierwsze do swoich celów, a ci co mają pieniądze, dbają przede wszystkim o siebie. Chyba tak często jest, i zaskakująco trudno nie uczestniczyć samemu w tym ogólnym samolóbstwie. Religia jaka tu panuje coraz bardziej niepodzielnie, to coś w historii raczej bez precedensu - szczególne jest to, że im bardziej jesteś samolubny tym lepiej dla ciebie, ale dzięki zaskakującej cudownej transformacji dokonanej przez niewidzialną rękę rynku, tym lepiej również dla innych. Efekt wydaje się być widzialny w postaci nowych pięknych inwestycji w rodzaju pendolino. A może ten efekt jest tak piękny częściowo dzięki temu, że ci do których nie dojeżdża już nawet zwykły pociąg, za sprawą czapki niewidki założonej być może przez tą samą rękę przestają być widzialni. A może po prostu do nich już nie pojedziemy? Istotne robi się znów pytanie: co jest rzeczywiste? Bo w sprawozdaniach dotyczących województwa podlaskiego widać wyraźnie, że "zbudowano lub zmodernizowano" kilkaset kilometrów "dróg lub linii kolejowych" za tyle milionów z unii, i nie ma ani słowa o tym, że transport kolejowy na głównej linii jak również autobusowy na mniejszych drogach po prostu przestał działać. Czy po raz kolejny opowieść, jaką potrafimy opowiedzieć o rzeczywistości, nie przysłania nam zbyt wielu jej elementów? Wiemy przecież świetnie, że jest coraz lepiej, a niektóre rzeczy po prostu są nieopłacalne. Jeśli jednak ratusz chce wydać w Warszawie dwa miliony złotych na wybieg dla psów w miejscu gdzie trzeba wyciąć stare drzewa, gdzie spacerują ludzie z psami, to jest to oczywiście bardziej opłacalne niż nie budowanie go, bo, jak twierdzą władcy, istotny jest rozwój. Po prostu pociąg do Sidry się nie opłaca, drzewo się nie opłaca, a wybieg się opłaca. Protest setek mieszkańców nie ma znaczenia, podobnie jak projekty z funduszu partycypacyjnego nie są nawet w planach do realizacji, bo one rozwojem już nie są, ponieważ przecież każdy, łącznie z władzą, ma po pierwsze dbać o swój interes, a to wszystkim ostatecznie wyjdzie na pewno na dobre. Być może historia którą sobie opowiadamy o tym, że nastała wolność i prawda, a wszystko co mówimy i widzimy jest po prostu prawdziwe, bo wolno nam to powiedzieć, nie jest tak bardzo prawdziwa jak byśmy chcieli. Z tym, co opowiadamy o świecie często jest jakiś problem. Podczas zaćmienia słońca okazało się, że jest bardzo łatwo dać się przekonać że, jak podsumowała moja córka, świeci ono wtedy znacznie mocniej niż normalnie. No i trzeba sobie kupić specjalistyczny sprzęt lub nie wychodzić z domu. Jeśli dzieci mają, podobnie jak Tola z rządowego podręcznika dla pierwszaków, tablet, to mogą obserwować zaćmienie na jutubie, nie ma problemu, znacznie większy byłby natomiast gdyby trzeba było się od tego tabletu oderwać, bo rzeczywistość nie dość że jest chyba mniej rzeczywista, to jest bardzo groźna. Ale jeśli nie mają tabletu, to muszą go sobie jak najszybciej kupić, bo standard życia został już określony, no i nie można być gorszym. W rozdziale o świętach Bożego Narodzenia są omówione przede wszystkim pieniądze i ich nominały, więc wiadomo że jeśli nie dostałeś na święta tabletu, to dlatego że rodzice nie mają pieniędzy. A nie mieć pieniędzy i sukcesu to najgorsza wina, niech więc nas przykryje czapka niewidka. No i faktycznie tak będzie, bo tych co odnieśli sukces nieszczęsny człowieku już nie spotkasz tak łatwo, oni chodzą zupełnie innymi drogami, w zupełnie innych miejscach, lecząc tam często kompleksy poprzednich generacji. Wszyscy jednak tak samo patrzymy do komputera, i tam atakuje nas Rosja, tylko my już nie za bardzo wiemy w jakim sensie to może być rzeczywiste.


Czy wściekłość, frustracja i strach jest dobrą pożywką dla twórczości?  Bardzo ciekawy jest komentarz Mikołaja Chylaka do wystawy Cieśniewskiego "wybijanie nieśmiertelników". Te obrazy tak jakby faktycznie opierają się na konflikcie i walce, walce elementów, walce autora. Poniżej nasze wizualizacje do Line of fire:



Tutaj niepokój i protest są pretekstem, ale dla mnie kiedy mazałem farbą czy puszczałem kosarze, to raczej pretekst by działać, by szukać dobrego świata, całości, jaką nasze działania tworzyły razem z muzyką. Owszem, próby przemiany frustracji w inspirację nie są mi obce, ale to, co z nich wychodzi to raczej konstruowanie spójnych światów, to nałożenie na siebie przeciwieństw, a nie ustawienie ich przeciw sobie, to dążenie do organicznej całości gdzie wszystko pracuje jak jeden organizm, to poszukiwanie metafizycznej intuicji, że przeciwieństwa okażą się pozorne, bo rzeczywisty problem leży gdzie indziej, albo zostaną ostatecznie pojednane wobec syntezy, która nie jest jakąś ich hybrydą, ale która powoduje, że przestają być istotne, tracą dramaturgię. Nie maluję teatralnych scen, nie maluję tego napięcia, choć wiem, że można świetnie to robić, nie maluję też tego, co wydaje mi się złe, z całej siły skupiam się na tym procesie dialektycznej syntezy, przejścia ku czemuś, co dobre, zagadkowe i związane z przemianą, którą obraz przez nałożenie elementów zapowiada. Poniżej wiosenny obraz z okazji przesilenia, związany z wiarą w możliwość pogodzenia człowieka i świata, wnętrza i zewnętrza, jednego i drugiego człowieka, czynu jednostki i istnienia wspólnoty. Czy taki obraz to rzeczywistość wirtualna? Mam nadzieję że nie, bo nie jest on złudzeniem. Mam nadzieję, że jeśli wyraża tęsknotę, to nie zwalnia mnie z próby realizowania jej i w innych aspektach życia.


 

wtorek, 17 lutego 2015

RUCH, WSPÓŁPRACA





 
 
Doświadczenia z robieniem wizualizacji do muzyki wraz z kolegami z kolektywu malarze, z jednej strony polegają na tworzeniu obrazu, więc niby chodzi o to samo co przy malowaniu, z drugiej jednak - wszystko jest inaczej, i to połączenie właśnie jest ciekawe. Różnica wynika oczywiście z ruchu, który jest trochę jak taniec, pozwala na przełożenie uczestniczenia w muzyce na obraz w sposób bardzo bezpośredni. Dla mnie inspiracja muzyką podczas malowania jest ważna, i jest to również zajęcie ruchowe, więc podobieństwo jest wyraźne. Wymaga jednak jakiejś, choćby niewielkiej dramaturgii - elementu czasowego, którego w ogóle nie ma w statycznym obrazie. Element, którego początkowo nie ma, później zaczyna dominować, by wreszcie nałożyć się z innymi, zniknąć, powrócić. Tworząc taki ruchomy obraz człowiek często spodziewa się, że przerodzi się w coś w rodzaju filmu, szczególnie jeśli pojawiają się postacie. W takim wypadku pojawia się jakaś anegdota, relacja, element właściwie nieobecny w moich obrazach. Niekłamaną zaletą tego działania jest bezpośrednia komunikacja z osobami, które na koncert przyszły, rzecz zupełnie nieporównywalna z sytuacją malarza. Działanie spontaniczne, ale wymagające nie znanych raczej malarzom umiejętności współpracy: po pierwsze nawiązanie do muzyki musi być wyraźniejsze, nie tylko w czasie i rytmie, ale i w formie. Udało mi się uczestniczyć w próbach z muzykami, a to dla mnie wspaniała okazja spróbować uczestniczyć w zupełnie nowym rodzaju współdziałania i rozmowy. W ramach galerii Praca odbywały się koncerty muzyki improwizowanej z wizualizacjami, gdzie istotny był obustronny wpływ - do elementu tańca dodany jest element sprawczości - jest to pełne uczestniczenie. O ile ustępowanie muzykom wydaje się oczywiste, człowiek przyzwyczajony do malowania początkowo jest apodyktyczny w strefie wizualnej. Nauka współpracy w zespole wizualizacyjnym polega na tym, by czasem ustąpić, wycofać się, zaakceptować czyjś pomysł a to nie jest proste. Z drugiej strony właśnie ta współpraca jest tym, czego szukam. Przepycham się, by moje elementy były widoczne, ale mam nadzieję, że zostaną złamane przez ingerencję innych osób. We własnym obrazie sam sobie staram się zaprzeczać, by osiągnąć syntezę przeciwieństw. Tutaj to jest ścieranie się różnych osobowości i sposobów działania. We własnym obrazie uzyskuję efekt za pomocą wielu kolejnych gestów tworzących kolejne warstwy obrazu. Tu działamy na sześć (lub nawet czasem osiem) rąk nakładając na siebie elementy. Ostatecznie moja postać dobrze może funkcjonować w kontekście moich form jak na obrazku poniżej, ale właściwe środowisko, czyli istotne dla mnie w malarstwie efekty wtopienia się i kontrastowania osiąga tutaj dzięki ingerencji innych osób.

 
Filmy powyżej pochodzą z koncertu w Badowie w zeszłym tygodniu, gdzie Maniucha Bikont i Ksawery Wójciński wykonywali piosenki z polesia, a nasz zespół tym razem składał się z Mikołaja Chylaka, Tomka Melisy i ze mnie (możliwości jest więcej).  Podobną nieco rzecz robiliśmy w galerii Praca już wcześniej, wtedy pod hasłem święto, łączącym intuicje dotyczące przeżywania sztuki ludowej. Tam, przy współudziale grafików z Zespołu Wespołu powstała publikacja (http://galeriapraca.pl/publikacje/akcja-4-swieto/), która daje nieco pojęcia o tym, czym było to miejsce: dialogiem, wydarzeniem międzyludzkim, rodzajem święta. W podobnym święcie wymagającym niełatwej nauki współpracy mogę uczestniczyć właśnie podczas robienia wizualizacji.
 
 



piątek, 16 stycznia 2015

ŚLEDZENIE I ZOSTAWIANIE ŚLADÓW



Po świeżym śniegu tropienie zwierząt jest bardzo przyjemne, ślady opowiadają całą historię o zwierzęciu, rekonstruujesz jego ruch, wyobrażasz sobie jak dzik pędził, jak ostrożnie wszedł na lód, jak wpadł w poślizg, bardzo zabawnie wywijał nogami, aż jadąc chwilę brzuchem po lodzie wreszcie dożeglował do kolejnej wyspy:


Mój wzrok i ja towarzyszymy mu, przywołuję go, chociaż biegł kilka godzin wcześniej, znam go choć trochę, chociaż nie chciał mi nic opowiedzieć. Pies biegnie ze mną, on też coś wie o dziku, nie z formy śladu a z zapachu, trudno powiedzieć, czym jest teraz dzik w jego głowie, może mniej jest opowieścią? no i on też wpada w poślizg:

                               

Ale tu są i inne ślady ślizgania się, którym stale towarzyszy linia, która ciągnie się, zakręca, rysuje. Stała, abstrakcyjna, ale konkretna opowieść o własnym ruchu, śledzenie własnego ruchu, czy też może tropiony jest już ruch rysującego patyka - podwajająca się opowieść, choć zupełnie bez słów - pozwala wytropić istoty ludzkie. Inne inteligentne stwory nie musiałyby chyba wcale tak robić, tropię tu jedną z bardziej szczególnych i dziwnych cech naszego gatunku.


 





Zostawiane ślady w różnym stopniu i w różny sposób opowiadają: to rysunek procesu rysowania, to rysunek procesu biegania i ślizgania się, to rysunek obiektów, jakie się chce narysować. Nie różnią się od siebie zasadniczo, mają wspólną cechę: biegnącą linię, zapis ruchu ręki, zapis ruchu nogi, zapis ruchu całego ciała. Opowieść, często bez słów, która towarzyszy nam ciągle, opowieść, która jest naszym życiem, raz jakby wyprzedzała, raz jakby goniła. 




  





Badanie tej opowieści to rzecz niezwykle ciekawa. Czy można ją zatrzymać? co się wtedy dzieje? Czy jest się wtedy jak zwierzę, albo jakiś Budda? Ta aktywność jest dziecinnie prosta i instynktowna, więc rysując nie jesteśmy daleko od tego zwierzęcia, którym jesteśmy. Podobne rysunki obecne są też na przykład w tradycji Zen, właśnie jako abstrakcyjne znaki, których ani nie trzeba zrozumieć, ani sobie opowiedzieć, które nie stawiają poprzeczki dla znawcy sztuki, po prostu są, jakie są. Mogą być trudne z perspektywy nadmiaru słów, jakie często się mówi. Ta historia sama w sobie nie jest więc więzieniem.

Kiedy ta abstrakcyjna opowieść rozkwita? Kiedy zaskakuje mnie samego? Kiedy tropienie innych ludzi jest tak wciągające? W tym wypadku przestrzeń namawiała nas wyraźnie do tego by ją ciągnąć, by tropić, by się spotykać, by na chwilę zatrzymać.



 










czwartek, 30 października 2014

LEŻĘ






Ktoś pokazał mi, że ktoś inny napisał w swej uczonej pracy, analizując m. in. moje działania w galerii praca, że miały one charakter apolliński. Wspaniale że coś napisał, ale żeby apolliński - to nigdy bym nie pomyślał. Apolliński czyli nie dionizyjski, a więc "przejawiający się w harmonii, optymizmie, wzrokocentryczności, konceptualności, opanowaniu wewnętrznym", a nie "w niepohamowaniu, ukierunkowaniu na przeżywanie, transgresji i pesymizmie". Na wszelki wypadek sprawdziłem w wikipedii, czego tam jeszcze nie ma.. Wikipedia donosi, że nurt dionizyjski charakteryzuje jeszcze upojeniem, wolą, podmiotowością, mitem tragicznym, symbolicznym postrzeganiem świata. Masz ci los, trudno wybierać. Z punktu widzenia organizacji przeprowadzki, kwestii podłączenia zlewu, a nawet z punktu widzenia malarstwa problem takiego przyporządkowania nie ma chyba znaczenia. Jednak wydaje się mieć w sobie coś ciekawego. 
Cała ta harmonia układa się przecież z punktu, jaki osiąga człowiek leżący w rowie przy drodze. W galerii, czy muzeum artysta konceptualnie porusza w tym czasie jakiś problem, szarpie chyba jakieś tragiczne sprawy, w jakiś raczej bezemocjonalny sposób, całkiem nie symbolicznie, a społecznie, bo sztuka symbolizując samą siebie zgłasza się po kolejne dotacje ze względu na swą rolę społeczną, w ramach kolejnego projektu. Poszukiwacze harmonii natomiast wydają się być bliżej upojenia, w którym wszystko okazuje się mieć symboliczne znaczenie, czyli przemawiające do człowieka, jak sum w barze piwnym wyglądający zza pazuchy jakiegoś ichtiologa w książce Andruchowycza. Pesymizm w tej sytuacji bliższy jest realizmu, a rola społeczna przypomina tę, jaką odgrywał Dziad Kaczorowski w piosence Jacka Kleyffa, tyle że nie ma co liczyć na wspomnianą tam gratyfikację. Pesymizm nie powinien być przesadnie tragiczny, bo przecież to wszystko jest koniecznym sposobem osiągnięcia harmonii. Tak czy owak, podział na dionizyjskie i apollińskie nie przedstawia się chyba tak prosto, wystarczy ponad dwa tysiące lat i kilometrów od starożytnej grecji i sprawy przedstawiają się nieco inaczej, choć chyba też ciekawie.

Powyżej w ramach materiału dowodowego obrazek charakteryzujący się największym opanowaniem, jaki ostatnio narysowałem. 











.


czwartek, 9 października 2014

BABIE LATO





Jakaś dziwna pora roku, trochę nie z tego klimatu, nie z tego roku, nie z tej okolicy, spokojna i już po wszystkim.