Kolejne wizyty na Podlasiu, tez w czasie wakacji, z Dominiką i dziećmi. Mnóstwo wspomnień. Tutaj poniżej kawałek tekstu, który był opisem mojego dyplomu.
Dyplomowemu cyklowi
obrazów nadałem tytuł „Cud w Sokółce”. Słowo cud odwołuje się do osobistego,
istotnego przeżycia. Cud jednak łatwo zmienić w wydarzenie medialne lub
polityczne – przestaje być wtedy cudem. Tak samo jest, myślę, z malarstwem.
Cud, podobnie jak sztukę łatwo podejrzewać o oszustwo lub tani chwyt. Oglądanie
obrazów wymaga więc pewnego zaufania. Sokółka jest miejscem, w pobliżu którego
często pracuję w lesie. Jest miastem czterech wielkich tradycji pozostającym
zazwyczaj poza wydarzeniami medialnymi i politycznymi, poza światem stworzonym
w całości z myślą o konsumencie. Ponieważ cuda dzieją się zazwyczaj w jakimś
sensie gdzieś na peryferiach, wydaje mi się, że istotne przeżycia niekoniecznie
mierzone są postępem cywilizacyjnym. Malarstwo, z wszystkimi swoimi
ograniczeniami leży gdzieś na peryferiach cywilizacji. Chciałbym skupić się na
samej instynktownej potrzebie malowania, a nie na tym, by sprostać jakimś
standardom. O ile pojęcie geniuszu wydaje mi się zwodnicze, z radością
wspominam postać Krzysztofa Gieniusza, naiwnego malarza z Sokółki, dla którego
malarstwo jest życiową potrzebą. Wydaje mi się, że malarstwo właśnie wymaga
pewnego rodzaju naiwności: wiary, że w materii może tkwić jakiś duch, i że
potrzeba szczerego malowania nie jest czymś czego należałoby się wstydzić.
(uwaga ten obraz trzeba sobie powiększyć tak by był większy niż ekran)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz