.
Kiedy pracowałem w szkole podstawowej, która wciąż musiała zmieniać siedzibę, z powodu prześladujacych ją różnych przygód, w kolejnych miejscach trzeba było się jakoś urządzać. Pomagałem w tym często panu, który wykonywał rozmaite takie prace. Często ja trzymałem tablicę, a on powoli mierzył, i przykręcał. Że tablica była ciężka, byłem wdzięczny, że jego ulubionym hasłem było: "nikt nie będzie z tego strzelał", usprawiedliwiające jakąś ewentualną koślawość. Potem jednak pomyślałem, że to brzmiało jak jakieś zaklęcie, przeciwdziałające przemocy: magia sprawiająca, że krzywo powieszona tablica uchroni dzieci od krzywdy, jaka im się może w szkole stać. Wielokrotne wieszanie tablic wynikało natomiast z tego, że dla tej szkolnej społeczności były rzeczy ważniejsze niż budynek i formalna tożsamość - tak naprawdę nie trzeba było już zaklęć. Nie wdrażano tam rozwiązań generowanych mechanicznie przez system edukacyjny, można natomiast było spotkać ludzi, z ich różnymi niedoskonałościami. Lepsze to jednak, niż spotkanie z perfekcyjną maszyną.
Nazywając wystawę malunków "nikt nie będzie z tego strzelał" nie miałem bynajmniej na myśli, że jest mi wszystko jedno co i jak maluję, ale właśnie chodziło mi o ten magiczny zabieg, jakiego dopuszczaliśmy się z Panem Kazimierzem. Bo czemu maluję tak koślawo? Przecież da się wszystko odmalować wyraźniej, czy dokładniej. Oczywiście zależy czego ta precyzja ma dotyczyć. Precyzja w tym przypadku dotyczy tego, by obraz mógł być rytuałem porządkującym świat wewnętrzny, pozwalającym na uczestniczenie, ale i unieważniającym czas i przestrzeń.
Zastanawiam się nad znaczeniem jakie mają dla mnie moje obrazy, i to jest mniej więcej właśnie coś takiego. Trudno jednak to dokładnie opisać, określenia pozostaną mętne, podczas gdy zjawisko jest w miarę proste. Podczas gdy trudno opisać czemu ludzie lubią muzykę, łatwiej i często lepiej coś zagrać, zaśpiewać lub posłuchać. Wokół muzyki nie narosło jednak tyle nieporozumień, co wokół malarstwa. Dlatego staram się sprecyzować o co tutaj może chodzić. Jasne, że przede wszystkim o to, że ktoś lubi rysować, i że lubi dopasowywać do siebie kształty i kolory. Jeśli jednak zastanawiam się nad przyczyną u siebie, słowo rytuał najbardziej pasuje. Rytuał jednak jest dowodem słabości. Po co komu rytuał? Jeśli musi pojawić się rytualne rozwiązanie, to znaczy że istnieje problem.
Słabość jest jednak, na tej samej zasadzie, przyczyną całej kultury: kultura człowieka wynika ze słabości naszych przodków wobec wielkich przestrzeni sawanny. Ze słabości wobec dużej grupy, wymuszonej przez drapieżniki i mięsożerny tryb życia. Ze słabości wobec komplikacji własnego mózgu, własnych emocji. Kultura zapewniała różne rodzaje rytuałów, w tym na przykład opowieści, baśnie czy mity których historia pozwalała przeżywać wielokrotnie coś, co było tak skonstruowane by porządkowało świat wewnętrzny, by porządkowało grupę, by pozwalało żyć. Podobno dzieciom trzeba opowiadać bajki - są potrzebne do rozwoju. Ja się jednak trochę boję bajek. Obraz jest specyficznym rytuałem, pozwalającym przeżywać wszystko na raz, w jednym momencie, a nie na przykład tak jak w bajce - najpierw grozę, potem ulgę. W tym sensie unieważnia kolejność, ograniczenie, czas. Jeśli jest udany, jest samym szczęśliwym zakończeniem pojawiającym się z koniecznością wynikającą ze spójności elementów. Elementy lubię jeśli są wieloznaczne, albo łączą w sobie przeciwieństwa, pozostawiają możliwość różnej interpretacji, wywołują więc ruch między różnymi możliwymi obrazami, sugerują ogarnianie wszystkiego, całości.
Takie malowanie wymaga naiwności, jest u mnie z konieczności koślawe. Nie może uciekać się do zbyt potężnych chwytów, na przykład iluzji czy fabuły sugerujących że chodzi tu o coś zupełnie innego. Takie malowanie łatwo podejrzewać o fałsz: ktoś napaćkał i dorabia teorię. Obraz może w ogóle zatem zostać pominięty: wymaga uczestniczenia, nie narzuca się, łatwo go ośmieszyć, jest bezbronny. Jest jednak, o ile którykolwiek się udał, objawem żywotności tej przyrody, jaką jest człowiek. Jest w tym sensie zjawiskiem przyrodniczym, podobnie jak jeleń. Wyraża jednocześnie w swój nieudolny sposób przeczucie możliwej metafizyki.
Można, i to się chyba bardzo często dzieje - w sztuce szukać czegoś zupełnie innego. Można nie mieć zaufania do tych machinacji domorosłej alchemii z nieco metafizycznym podtekstem. Taka sztuka nie jest wtedy zupełnie groźna. Nie ma w sobie mechanicznej skuteczności przymuszania do patrzenia. Nie ma też teoretycznego zobowiązania, by wszyscy czuli tak samo. Nie jest to przecież żaden pouczający manifest jednej sztuki przeciw innej, to raczej próba analizy tego, co się samemu robi, próba przekazania jakichś wyników doświadczeń, wyznanie, próba uwspólnienia. Obrazy jeszcze mniej niż tablice służą do pouczania. Jeszcze więcej mogą mieć śladów działania człowieka - śladów z konieczności koślawych. Nikt nie będzie z tego strzelał.
o Jezu, jak pierdolisz.
OdpowiedzUsuńprzepraszam za męża, straszny z niego zrzęda.
OdpowiedzUsuń