piątek, 21 lutego 2014

WSZYSCY JESTEŚMY UKRAIŃCAMI


Kijów – to co widzimy to inna rzeczywistość, ale wcale nie aż tak bardzo.

Po pierwsze – niespójność. Analizy możliwego rozpadu. Przyglądanie się temu jest o tyle pouczające, że pozwala zauważyć, że cała Europa Środkowa w pewnej mierze przypomina śmietnik różnych imperiów. Podróżowanie po tej części świata pozwala podziwiać niesłychanie różne zestawienia kulturowych elementów: język romański w liturgii prawosławnej do niedawna zapisywany cyrylicą, kraj z dla nikogo niezrozumiałym językiem i ludźmi, co nie wierzą, by katolicy mogli mówić jakimś innym, dwa kraje o tym samym języku ale innym alfabecie, muzułmański kraj o języku sprzed cesarstwa rzymskiego, maleńki kraj odwołujący się do starożytnego imperium, o którym sąsiedzi twierdzą, że to ich część, kraj, który nie jest Rumunią bo jego mieszkańcy tak mówią (po Rumuńsku), dwa kraje o tym samym herbie a innej religii, w tym jeden gdzie język tego właśnie kraju jest zakazany, i tak dalej.  Gdy wracamy spotykamy słowiański kraj, który ma ambicje leżeć gdzieś daleko na zachodzie, najlepiej w Ameryce, gdzie i tak zostaniemy potraktowani jak białe niedźwiedzie. Do Ukrainy jesteśmy zazwyczaj więc odwróceni tyłem, ale ten kraj na różne sposoby nas ogromnie dotyczy. Kraj ten w swojej nazwie ma zakamuflowane słowo zadupie. Ale to jest akurat nazwa adekwatna dla całej tej strefy leżącej pomiędzy imperiami - dla nas tak samo. Zawieszenie między wschodem i zachodem zatem znamy. Czujemy się przecież jak Unici, którzy od wszystkich dostają po głowie.  

Każda z powstałych w środkowej europie kulturowych konstelacji przy choćby drobnym zetknięciu staje się tak przekonująca i oczywista, że trudno uważać ją dalej za przypadek. Wszystkie elementy tworzą całość, która jest światem mieszkających tam osób, pozwala im żyć, a żyjąc przetwarzać jej elementy tak, jak morze przekształca niesione przez wodę kawałki, i układa losowo na brzegu tak, że wyglądają, jakby odłożyło każdy na swoje jedyne odpowiednie miejsce.Dziedziczę całą tę spójną – niespójną przeszłość czy chcę czy nie chcę,  bo protest mieści się dalej w tym układzie, jak piosenki Kazika Staszewskiego, pozostając w klimacie pijackiego kazania o Polsce, kościele lub polityce nie są mniej typowo polskie przez to, że krytyczne. Wręcz chyba odwrotnie: wydaje mi się, że Polska potrzebna jest polakom również i po to, by móc na nią rytualnie narzekać. Uciekanie przed własnymi stopami wydaje mi się tak samo trudne jak całowanie się we własne usta. Słowo patriotyzm rozumiem więc raczej jako akceptację całego ciągu przyczyn, prowadzących do tego, co dzisiaj widzę i czuję. Nie chodzi o to, że wszystko było świetnie, ale że jest to jedyne, co mam.

Co może dać tożsamość oparta na paradoksie której bardziej imperialnie nastawieni ludzie typu Limonowa twierdzą, że nigdy nie będzie na tyle nośna, by coś z siebie wykrzesać? Faktycznie, nie wydaje się na razie rodzić imperiów, choć łatwo może rodzić frustratów. Może świadomie przeżywana daje szansę lepszego poznania siebie, bo każda tożsamość ostatecznie oparta jest na paradoksie, choć może on być głębiej ukryty, i, jeśli zaakceptowana – może daje szansę głębszego spotkania innego? Warto sprawdzić.

Patriotyzm rozumiem też jako staranie się – w skali w której mogę się starać. Skala państwa czy kraju wydaje mi się zbyt duża na moje możliwości. Wspólnota narodowa jest przecież raczej socjologiczna, potencjalna lub wyobrażona. Socjologicznie ma podstawy zupełnie realne: Jest wspólnotą losu i wspólnotą opowiadanych historii.  Będąc wspólnotą losu i opowieści potencjalnie rodzi najbardziej zaciekłe podziały i spory bo ani los ani opowieść nie są nigdy identyczne, a mogą być odwrotne. Działając w tej skali politycy wydają się zazwyczaj wprzęgnięci w mechanizmy pozornej debaty będącej rytualną wojną: w tak wielkiej grupie bardzo łatwo się pokłócić, ale bardzo trudno dogadać. Dlatego tak wesoło jest patrzeć, jak w sytuacji masakry na Ukrainie nagle się ze sobą zgadzają odsłaniając kolejną stereotypowo polską (i zaskakująco ludzką) cechę. Patriotyzm nie jest myślę i dla innych mieszkańców tego kraju po pierwsze pielęgnowaniem urazy, ale czymś romantycznym, a skoro tak, to z definicji przekraczającym granice, czymś ludzkim po prostu.

Nie powinien nas zwieść kontrast pańskiej Polski i ludowej Ukrainy – ta różnica przecież świadczy o syjamskim pochodzeniu państw powstałych z Rzeczpospolitej. Jak podziały wewnątrz państwa, tak odział na Polskę i Ukrainę jest przecież nie tylko podziałem na tradycję religijną Wschodu i Zachodu, ale także na szlachtę i lud, który w pewnym momencie się zorganizował. Nieuznanie Ukrainy jako trzeciego równoprawnego narodu Rzeczpospolitej przyczyniło się do upadku tego szacownego państwa, a że w Rzeczpospolitej narodem była tylko szlachta, więc tożsamość Polska pozwala odwoływać się do szlachectwa prawie wszystkim, a Ukraińska prawie nikomu. O ile w Polsce kultura ludowa od czasu, gdy można wyzbyć się piętna klasowego stała się cepelią, na Ukrainie demonstranci umilają sobie stale czas śpiewając pieśni ludowe. Kiedy w czasie pomarańczowej rewolucji byłem w Kijowie, mogłem przyłączyć się do wspólnego śpiewu znając piosenki między innymi od dziadków, którzy jednak o istnieniu kultury ukraińskiej wypowiadają się raczej z rezerwą, bo kultura to jednak Szopen.

Na granicy z Ukrainą można obserwować jak pogranicznicy reprezentujący pańską Polskę traktują Ukraińców. Niepokoi mnie że traktowanie przez nas Ukrainy jak dzikich pól nie odbiega aż tak bardzo od tego, jak traktują ją władcy wywodzący się z ZSRR: są oni po prostu posiadaczami. Na szczęście jest w nas również inna tradycja - solidarności, szczególnie z tymi co walczą o wolność, co walczą ze złą władzą. Brak zaufania do państwa, skłonność do anarchii i organizacji oddolnej też wydają się wspólnym dziedzictwem – to kojarzy się tak z początkiem Ukrainy jak i majdanem, ale i z tym, że będzie bardzo trudno odbudować tam państwo. Jednocześnie przecież polskie największe dokonania i stereotypowe polskie przywary nawiązują do tych samych cech.  

Niezależnie czy dramatyczna sytuacja na Ukrainie prowadzi do wojny domowej, czy do poprawy sytuacji w państwie, majdan jest na pewno przeżyciem prawdziwej wspólnotowości, jaka zatraca się w sytuacji pokoju. Jest też miejscem, gdzie kultura wydaje się czymś żywym i koniecznym. Myślę między innymi o tych śpiewach które nie milkną wcale w kontekście tylu śmierci. W czasie poprzednich protestów ulicznych, jakie doprowadziły do obalenia Kuczmy już czuło się  to w mikro – skali, (a tam przecież nikt ginął, a śpiewy tłumu zagłuszane były nieco przez przebój razom nas bohato.) Wiemy, że grupa jest groźna bo w takiej skali nie wiadomo nigdy co zrobi, ale przecież to właśnie jest żywe społeczeństwo, którego przejawy przeżyliśmy w Polsce, a teraz nieco do niego po cichu tęsknimy.

W komputerze widzimy wszystko jak na dłoni. Taka pozycja zazwyczaj zwiększa beznadziejną bierność, ale sytuacja jest w tym momencie niezwykle prosta: tam są ranni ludzie, którzy nie mogą iść do szpitala, bo stamtąd mogą zostać zabrani przez jakąś milicję i zabici. Trzeba im pomóc, i mieszkańcy Kijowa im pomagają. Bogaty Zachód to w tym momencie my, a tak się składa, że rozumiemy, co się dzieje, i co trzeba zrobić. Potrzebne są pieniądze lekarstwa i ubrania. Dla nas jest szansa na odnalezienie ludzkiej skali, jest szansa na chwilowe wyjście z alienacji. Jest szansa na chwilowe zawieszenie podziałów historycznych, szansa na głębsze poczucie wspólnoty losu. Nie czas na rysowanie mapek ze strefami wpływu, nie czas na weryfikowanie barw politycznych, czas na pomoc.

wtorek, 18 lutego 2014

ROZTOPY NAD WISŁĄ


MAJDAN W REMONCIE

Zima faktycznie przyszła niedługo po poprzednim wpisie, było kilka okazji do zjeżdżania na sankach, było jak zwykle trochę zimowego chorowania, ja nawet zdążyłem pojeździć chwilę w puszczy knyszyńskiej na biegówkach w przerwie między obowiązkami. Poniżej zdjęcie z obowiązków remontowych: ułożony przez Szwagra zbiór cegieł z rozbiórki ściany, którego dokonaliśmy omawiając temperaturę na Kijowskim majdanie. Cegły, jak widać miały w tamtych latach własne charaktery, a układanie z nich wydobywa element wspólny, zbiorowy. Nośność skojarzeń jakie mogą się w takim kontekście pojawić i oszczędność formy kwalifikuje ten obiekt niemal do galerii, albo nawet lepiej - doskonale się go podziwia w remontowanym mieszkaniu, gdzie wspaniale spoczywają przyprószone pokrywającym wszystko pyłem pochodzącym z kucia tynku. Przestrzeń galeryjna nie powinna być wymagana do takich zabaw, wręcz przeciwnie, wydaje się je raczej psuć wprowadzając nastrój niepotrzebnego piedestału. Niezależnie czy mowa o kupce cegieł, czy obrazie, nad którym pracujesz wiele dni, sztuka nie przestaje być sposobem patrzenia, i wymaga umysłowości bliskiej dziecka i wioskowego głupka. Dlaczego sztuka 20 wieku stała się więźniem galerii, zamiast, zgodnie z postulatem stać się częścią życia? Chyba dlatego, że niewiele osób chce robić z siebie głupka.